To już Wołosate, zabieramy plecaki i ruszamy na Tarnicę, najwyższy szczyt Bieszczad. Kupujemy bilety wstępu i jak większość turystów robimy sobie zdjęcie przy studni. U nas takich wynalazków już nie uświadczysz. To chyba jest właśnie ten bieszczadzki klimat. Początkowo miły spacerek po łące, później już nie jest tak różowo. Szlak wchodzi w las i pnie się ku górze. Nikt nie mówił, że będzie lekko ;-) Asia ze Sławkiem i Pawłem ruszają ostro do przodu. Po chwili już ich nie widać. Jesteśmy w Bieszczadach, trzeba nacieszyć oczy widokami. Może jakieś panoramy na pamiętkę? Tarnica i szlak na nią prowadzący są podobno naprawdę piękne, tak mówią. My możemy porównać to do opowieści o Londynie. Wszędzie mgła i tyle. Momentami widoczność się poprawia i faktycznie jest na co popatrzeć. Na szczycie obowiązkowe zdjęcie. Tym razem mamy szczęście, jest kogo poprosić o uwiecznienie naszej ekipy. Krótka wymiana zdań i ruszamy w dół.